Nasza strategia biznesowa na bieżący rok obejmuje solidny rebranding oraz zmianę nazwy na bardziej przyjazną użytkownikom – tak wskazuje tytuł artykułu.* Czy taka decyzja jest dobra? Mówi się, że “near me” (blisko mnie) dodane do słowa kluczowego ma magiczną moc w SEO. Jednocześnie krążą memy o restauracjach z egzotyczną kuchnią, które umieszczają taki napis w szyldzie. Rozważmy hipotetycznie, czy to ciekawy pomysł na biznes czy na klapę PRową.

Lokalizacja ma ogromne znaczenie dla Google. Nic dziwnego, bo każda sekunda to kolejne 37 tysięcy wyszukiwań z lokalną intencją. Co więcej, w ponad 50%, wyszukiwania z dodanym “blisko mnie” prowadzą do konwersji offline. Może więc to właśnie właściciele tajskiej knajpy “Near me” teraz śmieją się z nas, licząc dzienny utarg.

Oczywiście to nie takie proste. Na pozycję, widoczność wizytówki oraz konwersję składa się mnóstwo czynników. Lawina kiepskich opinii o jedzeniu w danej restauracji czy nieuzupełniony Profil Firmy w Google skutecznie zniechęcą klientów. Nawet jeśli lokal zmieni nazwę na “Pod twoim blokiem”.
Zadbaj więc najpierw o SEO na swojej stronie, wyświetlanie na urządzeniach mobilnych, uzupełnioną wizytówkę z aktualnymi danymi oraz o reputację online. Wtedy klienci i tak znajdą Twój bar “Na końcu świata”.
Profil firmy w Google powinien być przede wszystkim wypełniony jak największą ilością aktualnych informacji. Adres siedziby jest jedną z tych ważniejszych kwestii. Często jednak wykorzystuje się też lokalne słowa kluczowe w miejscach takich jak opis działalności, opisy usług, a czasem nawet w odpowiedziach na opinie. Czy to dobra praktyka? Tak długo jak robisz to w sposób naturalny i niewymuszony, nie zaszkodzisz sobie.
Pozostaje jednak kwestia dodania lokalizacji w nazwie firmy. Google tego nie poleca, jednocześnie firmy, które to praktykowały, radziły sobie całkiem dobrze z widocznością. Teraz niestety coraz częściej taką nazwę zmieni nam automatycznie, więc nie polecam opierać na tym swojej strategii.
*Tytuł wpisu jest oczywiście paskudnym clickbaitem oraz żartem na Prima Aprilis. Przygotowałam go z tygodniowym wyprzedzeniem, bo grafik copywritera to nie żart. A przynajmniej mi nie jest do śmiechu.
